środa, 13 listopada 2013

Pedagog pomaga...


Co zrobić, jeśli zastanawiam się nad zmianą rodziny? Co, jeśli obecna rodzina wymaga ode mnie zbyt wiele i nie czuje się u nich dobrze? Szczególnie, jeżeli dochodzi już do reakcji nerwowych naszego organizmu w postaci np. bólu brzucha.



Osobiście uważam, że nie ma sensu współpracować z kimś, kto przyprawia nas o reakcje nerwowe. Słowo "współpracować" jest tutaj bardzo ważne. Dla mnie zwykłą pracą jest praca w sklepie - szef chce mieć zysk, a pracownik dostać wynagrodzenie, natomiast w przypadku pracy z dziećmi w jakimkolwiek charakterze z rodzicami się współpracuje - bo mamy takim sam cel - ich dobro.

Jeżeli chodzi o mnogość obowiązków, których nie da się wykonać jednocześnie - ja to doskonale rozumiem. W czasach studenckich, kiedy dorabiałam sobie opieką nad dziećmi, zawsze dopytywałam o zakres obowiązków. Fizycznie nie da się np. odkurzać, karmić butelką niemowlaka i odrabiać lekcje z drugoklasistą między 15:30 a 16:00. Można wyłącznie udawać, że się to zrobiło, a efekty będą nijakie. Jeżeli rodzic o tym nie wie, to po prostu jest niepoważny i nie wart naszej współpracy.


                                                                   Źródło:wyborcza.pl

W takim przypadku powinna nastąpić zmiana rodziny. Nauczona doświadczeniem będziesz wiedziała już, na co zwracać uwagę. Za niskie wynagrodzenie, należą się przynajmniej dobre warunki i miła atmosfera. Wysokie – nie jest warte naszego niezadowolenia.
Osobiście nie mam nic do pracy nawet w charakterze wolontariatu, wielokrotnie się tego podejmowałam - jeżeli tylko czujemy się tam dobrze i jesteśmy doceniani.

Powyższy tekst, jest moją lekko skróconą o osobiste fragmenty, odpowiedzią na wątpliwości jednej z Was, o to czy powinna ona zmienić rodzinę, czy zostać u obecnej.


Czułyście kiedyś potrzebę zmiany? Jeżeli tak, to na początku Waszego pobytu u rodziny, czy dopiero po pewnym czasie?

5 komentarzy:

  1. Wreszcie ktoś ze zdrowym podejsciem na ten temat, bo szczesliwe au pair i laski, któe jeszcze są w Polsce w życiu nie zrozumieją jakie to uczucie być wykorzystywaną przez rodzinę. Ja płakałam" bez powodu "przez tydzien zanim rzuciłam to w cholerę. Mialam wracac ale ostatecznie zostalam u innej rodzinki. No ale co przezylam to moje i nikomu nie życzę takich przygód.

    A odpowiadajac na pytanie - po miesiacu u 2 rodziny a pierwszej to po kilku dniach, ale z ich winy, bo oni nie byli zadowoleni ze mnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale to, że to rodzina nie jest z kogoś zadowolona (bo i tak może być, bo może mieli inne oczekiwania) nie może prowadzić do tego, ze traktują kogoś źle. A niestety się zdarza...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja pierwszy raz się popłakałam w drugim tygodniu pobytu. Z bezsilności :). Bo mój Edek (lat wtedy 12), mnie próbował. Próbował, na ile może sobie ze mną pozwolić, na ile ja mu pozwolę, jakie mam metody. I przekonał się, że ze mną wcale nie jest tak łatwo (poprzednia operka nie wróciła po zaplanowanym urlopie, bez uprzedzenia - bo nie mogła sobie z nimi poradzić). To był jeden z moich kilku kryzysów (bo chłopcy to łagodnych baranków, grzecznych i posłusznych nie należą), ale cieszę się, że zostałam. Dogadaliśmy się, a teraz jesteśmy zgraną drużyną (razem z młodszym, lat obecnie 11). Czasami warto zostać trochę dłużej i spróbować swoich sił. Początki z moimi chłopakami były trudne, bo pierwszy tydzień to była sielanka - badali teren, a drugi - totalna rozpusta, bo mnie sprawdzali, kolejny miesiąc był ciężką wspólną z rodzicami orką w ustawianiu ich do pionu i wprowadzaniu przejrzystych zasad, ale teraz jest już duuuużo lepiej (po ponad roku ;p)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, z 11 i 12 latkami jest bardzo ciężko. Szczególnie z chłopcami, bo dziewczynki mogą być zafascynowane na przykład makijażem au pair czy jej stylem ubioru i uznać ją za autorytet w tej dziedzinie. Wiek 10/11/12 jest bardzo ciężki. Dorosłym bardzo często wydaje się, że to wciąż są małe dzieci, a to bardzo intensywny okres. Pierwsze miłości, pierwsze dyskoteki. Wiele się dzieje, a swobody wciąż mało - dlatego starają się ja wywalczyć, na wciąż jednak dziecinne sposoby.

      Usuń
  4. Co prawda nie jestem au-pair, ale nianią pracującą w Polsce na etacie.
    "Nasza praca" jest specyficzna i ciężko ją wykonywać, kiedy coś nie do końca "gra". Współpracowałam już z kilkoma Rodzinami i powiem, że dopiero kilkuletnie doświadczenie pozwoliło mi zrozumieć, czego jako pracownik [niania] potrzebuję , oczekuję oraz jak to osiągnąć.
    Nie od dziś wiadomo, że są Rodzice i "Rodzice". Na szczęście (!), do tej pory nie przyszło mi pracować z tymi opisywanymi jako "zło konieczne" [w ogóle nie wyobrażam sobie jak można pracować w Naszym zawodzie z jakąkolwiek niechęcią czy chłodno kalkulując zyski. Moim zdaniem to prawie niewykonalne].
    Raz jednak jedyny, mimo trwającej rok współpracy, nie mogłam z pewnym Rodzicem złapać naturalnego kontaktu, który w pracy o takim charakterze jest niezwykle ważny. Wyczuwalny był bardzo duży dystans. W pewnym momencie nawet mój/a Podopieczny/a zapytał/a: "A czemu Ty jesteś taka inna przy mojej mamie? Taka nieśmiała i jak gdyby skrępowana?". W tym momencie zastanawiałam się nawet, czy to aby nie moja wina, ale szybko się przekonałam, że nie, bo i w poprzednich i w kolejnych kontaktach na linii Rodzic-Opiekunka, owy problem nie występował.
    Nie mówię też, że winny jest tutaj Rodzic. Po prostu w tego typu relacji współpracujące ze sobą osoby, które mają jeden cel - rozwój dziecka - muszą poczuć jakąś chemię. W tym przypadku chyba jej zabrakło.
    Z tą Rodziną już nie pracuję i choć szkoda mi kontaktu z Podopieczną/Podopiecznym czuję jakiś większy luz. Żałuję też bardzo, że mimo umówienia się z Rodzicami Dziecka na ostatnie pożegnalne spotkanie, nigdy do niego nie doszło (kontakt ze strony Rodziców ucichł, a ja zostałam z przygotowanym od serca prezentem pożegnalnym).

    OdpowiedzUsuń

Podobne posty

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...